Jest jakaś magia w domu, w którym mieszka niemowlak. Od wejścia niby wszystko normalnie, a jednak jakoś inaczej.
Te malutkie buciki leżące w kącie, drobna kurteczka wisząca na wieszaku. Zabawka niedbale rzucona w salonie i plastikowa łyżeczka w szufladzie ze sztućcami. Smoczek wciśnięty w kanapę, gumowa kaczuszka na umywalce. Skarpetka zagubiona w pościeli i te małe ubranka na suszarce. Codzienność. I wszystkie znaki tego, że mieszka tu mały człowiek.
Takie drobiazgi, a zupełnie zmieniają klimat w domu. Nie mówię tu o pokoju dziecka, bo to jego świat. Ale o pozostałej części mieszkania, którą on tak zmienia. I zapach. Zapach tej małej łysawej główki. Tak pachnie niewinność i beztroska.
Nasz dom już od jakiegoś czasu był dla mnie DOMEM, odkąd urządziliśmy się po swojemu. Prawdziwym, ciepłym, naszym domem. Ale odkąd pojawił się w nim Piotruś, dopiero poczułam, co to słowo znaczy naprawdę. Dom, rodzina, teraz to jest jedno.